Tytuł: Czas Żniw. Zakon Mimów
Autorka: Samantha Shannon
Liczba stron: 526
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Zrobili z nas przestępców.
Czas odzyskać, co nasze.
Spektakularna ucieczka z kolonii karnej Szeol I ma tragiczny finał. Zaledwie garstce udaje się ukryć na ulicach Londynu. Sajon nie śpi. Czuwa. Każdy z ocalałych musi się mieć na baczności.
Paige, najbardziej poszukiwana osoba w całym Londynie, pragnie za wszelką cenę przekazać społeczności jasnowidzów informacje o Refaitach i Emmitach. Postanawia zwołać zebranie Eterycznego Stowarzyszenia. Czy najbardziej wpływowi przywódcy przestępczego syndykatu stawią się na wezwanie? Czy pogrążeni we własnych intrygach będą chcieli słuchać o rzekomych wytworach wyobraźni młodej dziewczyny?
Refaici wiedzą, że ich sekret nie jest już bezpieczny. Wyłaniają się z cieni, by wyeliminować zagrożenie. Paige musi się ukrywać. Nie może nikomu zaufać.
Rozpoczyna się polowanie na śniącego wędrowca.
Druga część Czasu Żniw. Druga z siedmiu zapowiedzianych. Dalej nie bardzo rozumiem jak ona chce to pociągnąć na 7 tomów po 500 stron... Ale życzę jej powodzenia żeby cała historia dalej była ciekawa. Druga część nie porwała mnie tak bardzo jak pierwsza. Właściwie przez dwie sprawy. Pierwsza, w książkę wkręciłam się dopiero na ok. 200 stronie. Chyba nie muszę tego komentować. A druga sprawa jest taka, że każdy kto czyta książki, wie, że druga, trzecie itp. część zawsze ma jakiś główny temat np. w pierwszej była ucieczka z więzienia, a w drugiej udowodnienie ludzkości jak tam było źle. I problem był tutaj taki, że dopiero na ok. 350 stronie zrozumiałam jaki był cel tej drugiej części. Trochę się naczekałam, prawda?
Bogu dzięki za to, że główna bohaterka, Paige, lubiła podsumować sobie w głowie informacje jakie właśnie do niej doszły. Bez tego chyba bym nie zrozumiała o co chodziło w danej sytuacji. Nie do końca wiem, czy to moja wina, że nie skupiłam się za bardzo żeby to zrozumieć, czy to po prostu było tak skomplikowanie, zagmatwanie napisane. Stawiam na drugie, ale pierwszego też nie można wykreślić. A może byłam już znużona ciągłymi opisami sytuacji, przyrody, wyglądu pomieszczenia? Też możliwe, bo było ich dużo, a dialogów czasem mało, choć mogło być gorzej.
Postaci-niby takie same, kilka doszło, ale nic wielkiego. Jednak coś się w nich zmieniło. Co? To, że są bardziej irytujący. Przyczyniły się do tego najbardziej chyba wahania nastrojów. Raz miły, raz zły, raz spokojnie rozmawia, zaraz zabija tą rozmowę. Przez takie coś polubiłam tylko Nicka i Jaxona. Oni dwaj się tylko nie zmieniali. Ok, Jaxon też miał wahania nastrojów, ale jego postawa, poczucie humoru są świetne według mnie :D
W spawie języka, ogólnie sposobu pisania to już trochę wspomniałam. Pełno opisów, troszkę mało dialogów jak dla mnie. Język luźny, nieformalny, taki, który człowieka nie zanudzi (teoretycznie).
Szczerze nie mam się za bardzo co opisywać tutaj. Mogę jeszcze odnieść się do recenzji pierwszej części i to jest bardziej do osób które czytały już tą drugą część. W poprzedniej recenzji wspominałam, że Czas Żniw bardzo mi przypominał Igrzyska Śmierci. W tej części ostatni rozdział był według mnie totalnie jak wyjęty z Igrzysk. No cóż, nie wiem czy autorka się sugerowała Igrzyskami Śmierci, czy nie, ale coś tutaj jest nie tak...
Podsumowując, książka była trochę męcząca, nie porwała mnie tak bardzo jak pierwsza. Zakończenie właściwie było ciekawe, czekam już właściwie na trzecią część, bo urwała w ciekawym momencie i jestem ciekawa jak to dalej zrobi. Ale ogólnie książkę polecam tym co przeczytali pierwszą część oczywiście. A tym co jeszcze nie zaczęli tej serii, chyba nie polecam zaczynać. Albo poczekać aż wyjdą wszystkie części, bo z takimi rocznymi przerwami to można się pogubić w książce (mówię na moim przykładzie).
Ocena: 6/10
Za ponowne zapoznanie się z przypadkiem Paige Mahoney dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non :)
Z ogromną chęcią przeczytam całą serię :)
OdpowiedzUsuńMoje-ukochane-czytadelka
Szkoda, że bohaterowie są jeszcze bardziej irytujący, ale i tak ciągnie mnie do tej pozycji.
OdpowiedzUsuń